Tygodnie przygotowań, wyprawa prawie jak na koniec świata. Na dwa tygodnie przed wyjazdem żyjemy jak na bombie zegarowej, nawet trudno nam ze sobą rozmawiać na ten temat. Huśtawka nastrojów od radości po rozpacz nie opuszcza nas do dnia wyjazdu Alexa, „Żyrafa” i „Gienia” czyli naszej mistrzowskiej ekipy.
Nawet trudno sobie wyobrazić ile to nas wszystkich kosztuje nerwów – wrzody żołądka mamy zapewnione. Ale w końcu nadszedł dzień również naszego wyjazdu.
Samochód jakoś dziwnie mamy wypakowany po dach mimo, że nasz wyjazd to tylko 3 dni.
O czwartej nad ranem w czwartek leje jak z cebra, polskie drogi do granicy przypominają „czarną dziurę”, ale jedziemy ściskając kciuki za Naszych, którzy od trzech dni są w Aachen. Na początku podróży prawie się do siebie nie odzywamy, pamiętając, że dzisiaj jest odprawa weterynaryjna – ostatni etap niepewności przed piątkowym startem.
Około 12-tej dostajemy SMSa „przeszliśmy” – uff z radości wyśpiewujemy w samochodzie jakieś dzikie piosenki. Możemy się zatrzymać, do celu zostało około 500 km, przestało padać i dla wszystkich zaświeciło słońce.
Do celu docieramy około 17tej, bez większych problemów znajdujemy nasze pole namiotowe, i o dziwo, również bez większych problemów udaje się nam rozbić namiot. Alex wydzwania do nas, że natychmiast mamy zameldować się w biurze akredytacyjnym i odebrać identyfikatory, które pozwolą nam oglądnąć imprezę także troszkę od „zaplecza”. Pierwszego wieczoru maszerujemy na teren Mistrzostw piechotą przez tor crossu WKKW i maratonu zaprzęgów.
Docieramy do terenu na którym rozgrywane są wszystkie konkurencje Mistrzostw i …. mamy własnego Bodyguard’a (niestety daleko mu do Kevin’a Costner’a). Z biura informacji znajdującego się przy wejściu na stadion musimy dostać się do biura akredytacji po drugiej stronie kompleksu – Niemcy są bardzo uprzejmi jednak na wszelki wypadek wysyłają z nami ochroniarza gdyby przyszedł nam do głowy jakiś idiotyczny pomysł. Zresztą ochrona i kontrola na terenie obiektów jest bardzo szczegółowa.
Wreszcie widzimy Alexa – jak miło. Mistrz lekko podenerwowany ale załatwia wszelkie formalności związane z naszą identyfikacją i możemy spokojnie, już bez ochrony wejść na tereny Mistrzostw.
Idziemy do głównej kwatery naszych zawodników. Alex zdecydował, że rezygnuje z mieszkania w hotelu w centrum miasta, woli zostać bliżej stajni i „Gienka” w lokum przeznaczonym dla luzaków nazwanym „szuflandią” ze względu na natychmiast nasuwające się porównanie z Kignsajzem. Oczywiście wszystko czyste i schludne ale o luksusach tylko można marzyć. Kwatera powstała z kontenerów (boksów) bez sufitów ustawionych na wielkiej hali. Pokoiki to 3×2 metry z piętrowym łóżkiem i szafką. Prysznice i toalety też w kontenerach. Podobno mieszkało się tam troszkę dziwnie ze względu na akustykę – naszych najbardziej denerwował budzik sąsiada włączający się o 5;00 i wygrywający jakąś straszną melodyjkę.
O 21;00 rozpoczyna się trening Reinerów na głównej arenie – Deutche Bank Stadion. Po drodze odwiedzamy jeszcze stajnie – tutaj szczegółowo sprawdzają nasze „wejściówki”, w końcu w boksach stoją konie warte setki tysięcy dolarów. Między nimi nasz „Gienio” i kobyłka Olivera.
Na hali o tej samej co Alex i Oliver godzinie trenują reprezentanci Norwegii, Izraela, Brazylijczycy i Słowacy oraz egzotyczny zawodnik z Dominikany. Z relacji Alexa wynikało, że Genesis nie polubił krytej areny, chwilami miał zamiar ją po prostu opuścić jednak na ostatnim treningu sytuacja jest już opanowana, Gienek wyluzowany i spokojny. Jak zwykle prezentował piękne sliping-stopy i roll-backi, ładne zmiany tempa i spiny. Trening dla naszej pary trwał około godziny, potem jeszcze w stajni masaż, wcierka w zmęczone mięśnie i odpoczynek. My też idziemy spać – czuje przejechane 1200 km i oszołomienie ogromem imprezy. Mimo zmęczenia jeszcze długo siedzimy w namiocie rozmawiamy, zaczynamy denerwować się co będzie jutro. W końcu przed Alexem, Olivierem i ich końmi najważniejsza próba.
Z relacji Alexa wynika, że cały czas są pod obstrzałem czujnych oczu sędziów technicznych na rozprężalni, jakakolwiek próba brutalnego zachowania któregokolwiek z jeźdźców nie uszłaby sędziowskiej uwagi, o czym będziemy zresztą mieli okazje przekonać się podczas finałów.
Jeszcze wieczorem zaczynamy się mocno stresować – co będzie jeśli jednak Genesis uzna, że nie lubi tej areny, w końcu przez kilka lat swojej kariery należał do koni, które wywoziły zawodników z hali, co będzie jeśli …. lepiej nie myśleć, w końcu Alex i Gienek trenują ze sobą tylko 3 miesiące. Decydujemy że najważniejszy jest start i poprawne przejechanie schematu i w końcu zapadamy w nerwowy sen.
PIĄTEK
Wstajemy bardzo wcześnie, jeszcze tyle rzeczy musimy zrobić przed 10tą.
Przygotowania do dzisiejszego dnia to nie tylko przygotowanie zawodników i koni, my też musimy wyglądać porządnie jak na polskich kibiców przystało.
Biegniemy do „szuflandii” i zastajemy mocno zestresowaną naszą ekipę. Alex ma sporo czasu bo wylosował 59 numer startowy i jego wyjazd na arenę przewidywany jest dopiero po południu. Olivier z numerem 25 wystartuje jeszcze przed przerwą obiadową. Kupujemy jeszcze nowe, ładne ochraniacze dla Gienka i zostawiamy naszych zawodników samych, żeby mogli spokojnie skoncentrować się przed startem.
W hali mamy do wyboru miejsca na trybunie dla zawodników lub normalne miejsca dla widzów – decydujemy się ze siądziemy osobno, żeby móc robić zdjęcia i kręcić video z dwóch różnych pozycji. W konkursie zespołowym, który jest za razem kwalifikacją do niedzielnego indywidualnego finału zawodnicy mają do przejechania Schemat 8 w piątek troche zawodzi nadzieje Alexa, bardzo chciał zaprezentować swój popisowy element schematu – zmianę nogi i zmianę tempa.
Pierwszy wjeżdża na arenę Grischa Ludwig, owacja na trybunach przechodzi nasze najśmielsze oczekiwania, ale z drugiej strony to reprezentant gospodarzy mistrzostw więc większość widzów na trybunach trzyma kciuki właśnie za ekipę Niemiec. Przejazd Grisch’y jest poprawny, oceniony przez sędziów na 209 pkt. Później kolejni jeźdźcy, kolejne konie – poziom wyników wzrasta przy kolejnych przejazdach, jednak ku naszemu zdziwieniu zachowanie publiczności i gromkie owacje dla zawodników powtarzają się tylko przy starcie reprezentantów Niemiec, pozostali zawodnicy jadą we względnej ciszy na trybunach, czasem jakieś pojedyncze okrzyki Go, Go, Go.
Kiedy na arenę wjeżdża Oliver, zaciskamy mocno kciuki – żeby mu się udało, żeby przejechał cały schemat. Jetalitos Lightning Olivera od początku wydaję się być najbardziej zainteresowania ucieczką z areny, najchętniej w ogóle by na nią nie wyszła. Oliver zachowuje stoicki spokój i kończy przejazd, uzyskując 180 pkt. (ostatecznie 62 miejsce) jednak dla tej pary to bardzo duży sukces tym bardziej że Oliver miał pojechać na zupełnie innym koniu, niestety los zdecydował inaczej.
Można długo dyskutować, czy w takiej sytuacji, kiedy nie miał konia powinien jechać na Mistrzostwa. Moim zdaniem każde tego typu doświadczenie na międzynarodowej arenie, kiedy przestajemy porównywać się do „rodzinnego grajdołka” tylko rywalizujemy z najlepszymi na świecie zaprocentuje w przyszłości. Oliver jest w tej chwili 62 jeźdźcem i zawodnikiem w dyscyplinie Reining na świecie, ukończył zawody, kiedy bardziej utytułowani i znani jeźdźcy ich nie kończyli lub byli eliminowani z konkursu. Naszą cechą narodową jest narzekanie – oczywiście można było nie pojechać i zrzucić to na brak konia, brak możliwości treningu, brak sponsorów czy hali.
Z przejazdu na przejazd zawodnicy uzyskują coraz wyższe wyniki, a my coraz bardziej zaciskamy kciuki. Napięcie rośnie, pewnie to zobaczymy przeglądając kasety video, drżą ręce.
Na trzech zawodników przed startem Alexa już niewiele widzę, żołądek podszedł mi do gardła. Zagryzam wargi, musze przecież sfilmować ten przejazd. Anka zamyka oczy. Wyobrażam sobie jak czuje się Alex i nie chciałabym być na jego miejscu. W końcu spiker zapowiada: zawodnik z numerem 1062, Aleksander Jarmula na Genesis Number Five.
Alex zaczyna bardzo spokojnie, jednak „Gienek” reaguje nerwowo, widoczne jest napięcie. Spin w prawo 4 razy, spokojny, wolny, zatrzymanie, spin w lewo 4 razy, znowu powoli spokojnie ale precyzyjnie bez błędów technicznych. Dalej koła w galopie, dobra zmiana tempa, przy pierwszej zmianie nogi lekkie zawahanie, następne kola i zmiana tempa dobra, zmiana nogi tym razem wychodzi idealnie w punkcie. Teraz najmocniejsza strona „Gienia” sliding-stopy i roll-back – bardzo ładnie. Nawet publiczność się ożywiła, kibicują siedzący koło nas Belgowie, w końcu Genesis pochodzi z Belgii. Z trybuny obok słychać „Alex goooooo!!”. Koniec.
Spiker podaje wynik – two hundred seven point five – 207,5 pkt. Dobrze, jednak nie wystarczy do zakwalifikowania się do niedzielnego finału.
Teraz już spokojnie możemy oglądać kolejne przejazdy, za chwile pada wynik dnia – Duane Latimer na Hang Ten Surprize– 225 pkt. Piękny przejazd.
Dobiega końca pierwszy dzień rywalizacji w Reiningu. Hala zostaje zabronowana, wnoszą czerwony dywan i podium dla zwycięzców. Dekoracji zwycięskich zespołów dokona Księżniczka Jordanii Rania – prezes FEI. Wjeżdżają zwycięskie zespoły – Amerykanie, Kanadyjczycy i Włosi. Jeszcze runda honorowa zwycięzców, szalony galop wokół areny i równoczesne spiny ekipy amerykańskiej.
Powoli mija nam piątek. Już wszyscy razem idziemy do „szuflandii”, Alexowi nie daje spokoju jego wynik, jeszcze raz podlicza punkty. Na oficjalnych listach jest na 44 miejscu ex equo z Włochem, na dalszych miejscach Czesi, Słowacy, Węgrzy, Francuzi. Liczymy wyniki zawodników, którzy uzyskali identyczne ilości punktów, okazuje się że Alex uzyskał 26 wynik Mistrzostw. Do wielkiego finału zabrakło kilku punktów, Alex jest świadom, że mogłoby lepiej ale też ryzyko mogło być niewspółmiernie większe. Pewnie jeszcze długo będzie przeżywał swój przejazd, analizował każdy ruch i krok, co powinien poprawić, a może w nocy przyśni mu się wielki finał.
Sobotę spędzamy zwiedzając Aachen, miasto koni, miasto Mistrzostw.
Wieczorem czeka nas niespodzianka – zaproszenie na bankiet dla wszystkich Reinerów w holenderskim zamku. Biegiem przebieramy się i autokarem, podstawionym przez organizatorów jedziemy do Holandii. Z niedowierzaniem przecieramy oczy kiedy widzimy Alexa …. w krawacie
Aż trudno uwierzyć ale wokół nas wszyscy Wielcy świata Reiningu. Bankiet odbywa się na zamkowym dziedzińcu, wczorajsi zwycięzcy pojawiają się z medalami na szyi dumni z sukcesów. Wszyscy zawodnicy i ekipy towarzyszące ustawiają się do wspólnego zdjęcia na zamkowych schodach. Jesteśmy dumni, że wśród tego towarzystwa jest Alex i Oliver.
Mamy możliwość porozmawiania ze wszystkimi Reinerami, wielcy Mistrzowie uśmiechnięci pozują do pamiątkowych fotografii, Alex robiąc sobie zdjęcia z ekipą Włochów żartuje, że to po to żeby pamiętał kogo ma następnym razem pokonać. Świat Reiningu stoi przed nim i Olivierem otwarty, im częściej będą mierzyć się z najlepszymi tym większa szansa na międzynarodowe sukcesy wielkiego formatu. W naszej części Europy Alex i tym razem potwierdził swoją czołową pozycję, teraz czas rozpocząć „atak” na pozycje zajmowane przez Włochów, Niemców czy Austriaków.
Fascynuje nas fakt, że mimo iż to oni zdobyli wszystko są dostępni, uśmiechnięci i co najdziwniejsze, jak się okaże w niedzielę, pamiętają treść „bankietowych” pogawędek.
Wracamy do Aachen urzeczeni miejscem i atmosferą tego spotkania, w drodze powrotnej już jesteśmy „rodziną”, próbujemy namówić kierowcę na przystanek w McDonaldzie – bankiet w końcu odbywał się w Holandii.
W niedzielę finały, 20 najlepszych Reinerów świata. Jeszcze tym razem nie ma wśród nich Alexa i Olivera ale za 4 lata w Kentucky będziemy mocno zaciskać kciuki za naszą drużynę. Obiecujemy sobie to po przejeździe najlepszych zawodników. Końcowa rozgrywka o medale przechodzi najśmielsze oczekiwania wszystkich. Tim McQuay i Duane Latimer otrzymują identyczna liczbę punktów – 230. O zwycięstwie rozstrzyga dogrywka. Różnica 2 punktów na korzyść Kanadyjczyka (228) i złoty medal, Amerykanin z wynikiem 226 zdobywa srebrny medal, na trzecim miejscu również reprezentant Stanów Zjednoczonych Aaron Ralston na Smart Paul Olena z wynikiem 227 pkt. W dogrywce widać wyraźnie, że koń Tim’a McQuay’a jest mocno zmęczony i to wpływa na tę różnice w punktacji. Ku naszemu zaskoczeniu dwóch Włochów startujących w finale jedzie znacznie poniżej swoich możliwości, podobnie zaskoczeniem jest eliminacja jednego z naszych europejskich faworytów do walki o medal Rudi’ego Kronsteiner’a. Emocje związane z rangą konkursu robią swoje, zawodnicy popełniają czasem zupełnie zaskakujące błędy.
Teraz przyjdzie czas na podsumowania, przede wszystkim w światowym Reiningu dominują Amerykanie, ich przejazdy zachwycają precyzją i tempem. To z ich tradycji jeździeckich wywodzi się Reining i to oni w końcu mają na swoim koncie zwycięstwa liczące się w milionach dolarów – Tim McQuay – Two Million Dollars Rider, Duane Latimer – One Million Dollars Rider. To Ameryka jest ojczyzną koni AQH i tam Wielcy świata Reining mają do wyboru najlepsze konie.
Przed naszymi reprezentantami jeszcze wiele ciężkiej pracy, za cztery lata kolejne Mistrzostwa będą rozgrywane w stolicy Reiningu w Stanach Zjednoczonych, więc presja rodzimych nazwisk będzie ogromna.
Ostatnie chwile w Aachen, żegnamy się z naszymi zawodnikami, przed nami ponad 1000 km drogi powrotnej. Do samochodów wsiadamy z postanowieniem, że za 4 lata w tym samym lub miejmy nadzieję w szerszym gronie będziemy kibicować naszym reprezentantom w Kentucky.
Podsumowujemy to co było naszym udziałem przez ostatnie 4 dni – doskonała organizacja wielkiej międzynarodowej imprezy. Niemcy pokazali, że są doskonałymi organizatorami, wszystko było zgodne z planem, bez organizacyjnych wpadek, opóźnień, chaosu. Nawiązaliśmy sporo ciekawych, międzynarodowych kontaktów, miejmy nadzieję owocnych w przyszłości dla dalszego rozwoju dyscypliny. Mamy nadzieje, że środowisko jeździeckie w Polsce wreszcie doceni Reining jako pełnoprawną dyscyplinę jeździecką i poświęci jej sowją uwagę oraz zapewni wsparcie dla dalszego rozwoju.
Przed Alexem 4 lata ciężkiej pracy, wierzymy że za następne 4 lata nasze w tej chwili młode konie będą mogły nawiązać walkę z najlepszymi.